OCALIĆ POLSKOŚĆ! – CZĘŚĆ VI
Z Bohdanem Porębą w 75 rocznice urodzin o kulturze, polityce i historii rozmawia Lech Z. Niekrasz
„DOSTAŁEM LIST OD SAMEGO EDWARDA GIERKA GRATULUJĄCY MI „HUBALA”…
- Który z wielu Twoich filmów jest Ci najbliższy i dlaczego?
- Na pewno „Hubal… O „Hubala” toczyła się od początku ciężka walka. Hubal miał być postacią, która miała służyć pokazaniu jeszcze jednego głupiego i narwanego watażki. Takie przedłużenie „Lotnej” Wajdy. Scenariusz napisał Jan Józef Szczepański i w tym scenariuszu były trzy takie sceny: pierwsza, jak Hubal swoich niemieckich jeńców rozstrzeliwuje, w scenie drugiej śpi ze swoją łączniczką, Tereską, i w trzeciej scenie ginie w szarży. Wszystkie te trzy sceny były absolutnie fałszywe. A żyło wtedy jeszcze sześćdziesięciu Hubalczyków i ja byłem z nimi w ścisłym kontakcie. Moim głównym konsultantem był dowódca piechoty Hubala, nieżyjący już dzisiaj Marek Szymański „Sęp” Żył też wtedy jeszcze adiutant Hubala „Dołęga” Ossowski i ja dzięki nim poznałem dużo prawdy. Później poznałem też jedynego żyjącego i zamieszkałego w Londynie Romana Rodziewicza, który przeszedł cały szlak z majorem Kilka lat temu powiedział do mnie, że pewnie ostatni raz przyjechał z Londynu, na Szaniec „Hubala” czyli pod pomnik w rocznicę śmierci majora, albowiem ani jednej z tych rocznic dotąd nigdy nie opuścił. Odczuwając bezwład nóg prosił, by mógł być pochowany pod ogrodzeniem pomnika.
Udało mi się odnaleźć autentyczne rozkazy Hubala, z których zaczęło się potwierdzać, że to jest postać, która niezwykle świadomie walczyła o ciągłość polskiej państwowości i że nie było u niego żadnych ułańskich wybryków. On szedł na pomoc broniącej się wciąż Warszawie, przedzierając się ze wschodu w potyczkach z bolszewikami, ale ja nie mogłem wtedy pokazać tych walk. Gdybym się uparł, to nie byłoby tego filmu. A walka o ten film, powiadam, była ciężka. Otóż Hubal przysiągł, że nie zdejmie munduru aż do zwycięstwa, a uczynił to w Krubkach pod Warszawą, w momencie, kiedy dowiedział się, że stolica padła i przysięgi tej dotrzymał. A zginął notabene w kwietniu, w dniu, kiedy Brygada Podhalańska lądowała pod Narvikiem, czyli kiedy istniała już ciągłość istnienia armii polskiej. On jednak popełnił ten sam błąd co cały naród: wierzył, że skoro alianci nie przyszli z pomocą we wrześniu, to przyjdą na wiosnę. Dziś to samo wmawia się narodowi w związku ze wstąpieniem do NATO, że w razie czego przyjdą nam z pomocą chłopcy z Teksasu! Dewizą „Hubala” było słynne powiedzenie „słoneczko wyżej, Sikorski bliżej”. W pewnym momencie miał dwa tysiące przeszkolonych ludzi, a zaczął od stu osiemdziesięciu. Kiedy nastąpiła pierwsza ich wpadka pod Cisownikiem, to zostało jedenastu, ale jego oddział zaczął obrastać w okoliczną ludność. Jaka to była ludność? To było Kielecko-Radomskie, a więc ludność związana z Centralnym Okręgiem Przemysłowym, czyli słynnym COP – em i ze zbrojeniówką przedwojenną, która była fantastyczna i wykonała lepsze karabiny maszynowe od tych, jakie mieli Niemcy. To był świadomy element oraz chłopstwo, zorganizowane w Polskim Stronnictwie Ludowym i w rozmaitych kołach zainteresowań. Dlatego właśnie w Kielcach UB i NKWD zorganizowało prowokacyjny „pogrom żydowski” za który nie tylko rozstrzelano dziewięciu przypadkowych mieszkańców tego miasta, ale również na lata odcięto Kielecczyznę od jakichkolwiek dotacji. Pierwsza publiczna szkoła została tam wybudowana dopiero po roku sześćdziesiątym ósmym! W pewnym momencie Hubal zameldował się u ówczesnego dowódcy Polski Podziemnej, generała Karaszewicza-Tokarzewskiego „Torwida”, a było to tuż po rozwiązaniu zgrupowania generała Franciszka Kleeberga, a więc w początkach października trzydziestego dziewiątego. Kleeberg wtedy się rozwiązał, ponieważ po pięciu tygodniach walki zabrakło mu amunicji. Hubal stanowił jego przedłużenie. Notabene w filmie „Lista Schindlera”, gdzie głównym konsultantem był Andrzej Wajda, film się zaczyna od napisu: „Po dwóch tygodniach walk Polska padła”! I ten konsultant jest synem oficera!
Nie wolno też zapominać o tym, że Hubal zastępował nie istniejącą strukturę państwa polskiego, bo on sądził, leczył i administrował. Kiedy się spotkał z „Torwidem”, został mianowany zastępcą komendanta Służby Zwycięstwu Polski na całe Kieleckie. Ustalono też, że będzie stała rotacja, szkolenie, zwalnianie na urlopy, słowem przygotowanie do udziału w ofensywie z Zachodu, co nigdy, jak wiadomo, nie nastąpiło. I o tym wiedziano już w Paryżu. czyli przed ewakuacją rządu polskiego do Londynu. A skąd miał o tym wiedzieć Hubal, który był pozbawiony nawet radia? I kiedy odwołano Karaszewicza -Tokarzewskiego, mianowany na jego miejsce generał Stefan Grot-Rowecki „Grabica” przysłał „Millera”, ówczesnego pułkownika Leopolda Okulickiego, przyszłego komendanta AK, żeby rozwiązać oddział. Hubal kazał odczytać rozkaz przed całym oddziałem i dał żołnierzom wolną rękę: proszę bardzo, kto chce, niech się rozwiązuje. W grę wchodziło złamanie przysięgi, zdjęcie munduru i pójście do partyzantki, ale Hubal partyzantem nie chciał być i nie był. Był ostatnim regularnym żołnierzem Rzeczypospolitej i dlatego była o niego taka ciężka walka.
Dlatego Toeplitz od razu kiedy zatwierdzano scenariusz zaatakował. Napisał, że zakłada się, że film będzie wielkim niewypałem. Niezwykła to postawa krytyka, który przed rozpoczęciem realizacji dyskwalifikuje dzieło. Dlatego Maria Turlejska napisała protest przeciwko powstawaniu tego filmu i ja ten tekst posiadam. „A po co nam taka apoteoza dworków i plebanii, po co ten kult munduru?” Tak to wtedy było, a w wytwórni pokazały się napisy „Hubal – Ubal”. I jeszcze przed filmem doszło do ostatecznej rozgrywki, a mianowicie zabroniono mi obsadzenia Ryszarda Filipskiego. Tymczasem ja wiedziałem, że Filipski jest nie tylko bardzo dobrym aktorem, ale że żyje Polską. Znałem jego teatr, w którym bardzo odważnie występował z niektórymi sprawami. I ceniłem za spektakl „Ja i mój brat” oparty tylko i wyłącznie na tekstach pamiętników żydowskich. Filipski pokazał w nim dwie strony: straszliwą martyrologię, której złożył pokłon, ale i policję żydowską, gestapo żydowskie, i szmalcowników polskich oczywiście, również. Wtedy to był szok absolutny! Jaka policja żydowska? Jakie gestapo żydowskie? Antysemita! Faszysta!
Dopiero po latach Roman Polański swobodnie pokazał to wszystko w swoim „Pianiście”. Co wolno wojewodzie… I ja wtedy musiałem podpisać cyrograf, że biorę wyłącznie na swoją odpowiedzialność zaangażowanie aktora, „który się zupełnie do tej roli nie nadaje”. Ja jednak się uparłem i Filipski zagrał. W konsekwencji nie doszło do porozumienia ze scenarzystą Janem Józefem Szczepańskim, od którego otrzymałem list: „albo Filipski, albo ja”. To ja powiedziałem, że Filipski, bo wiedziałem, że on to zagra genialnie. I tak się stało.
W tym filmie przegrałem jednak z cenzurą i to w dwóch momentach: kiedy major na spotkaniu z wynędzniałą stadniną z Janowa otrzymuje wspaniałego rumaka i słyszy, że „to koń naczelnego wodza”. I rzeczywiście, był to oddany na przechowanie koń „Śmigłego”, a także w scenie, gdy po rozbiciu oddziału w Cisowniku, pada: „coraz zimniej” i słychać odpowiedź: „nic dziwnego, jedenasty listopada”. I wtedy Hubal wygłasza do pozostałych jedenastu żołnierzy patriotyczne, krzepiące ducha przemówienie.
I teraz ciąg dalszy, ale to już była sprawa gotowego filmu. Na szczęście, miałem wtedy ministra, o którym można różne rzeczy mówić, ale który był historykiem z wykształcenia i jemu ten „Hubal” leżał bardzo na sercu, chociaż to był komunista, partyzant w Słowacji i zdaje się w radzieckiej partyzantce, ale co nie powiedzieć, jakaś tam iskra polskości w nim się tliła. Nazywał się Stanisław Wroński, piastował urząd ministra kultury i nie przestraszył się Marii Turlejskiej. Sekretarzem KC partii do spraw kultury był wtedy sekretarz KC Józef Tejchma, który po triumfalnej kolaudacji kazał mi wyciąć sceny obchodów Bożego Narodzenia, czyli całą sekwencję z nabożeństwem w kościele. Tenże Tejchma uchodził za ukochanego liberała całego ówczesnego środowiska filmowego. Wtedy powiedziałem, że ja się wycofuję z tego filmu i zdejmuję nazwisko z czołówki. I Wrońskiemu zawdzięczam to, że mimo tak odgórnego polecenia, bo on był tylko ministrem, odbył się pokaz zamknięty, na który przyszli generał Wojciech Jaruzelski i Franciszek Szlachcic. Ja też byłem na tym pokazie i pomyślałem sobie, że jeśli wcześniej było sześć lat bezrobocia, to teraz będzie co najmniej dwanaście. Po projekcji wychodzę na glinianych nogach. Generał Jaruzelski czeka, wyciąga rękę, mówi „bardzo mocna rzecz”, odwraca się i odchodzi. I ja już niczego nie musiałem wycinać.
Wkrótce potem Jaruzelski, który był wtedy ministrem obrony narodowej, dał nagrodę Filipskiemu. Potem słyszałem plotkę z kół wojskowych, że nie mógł mnie dać nagrody, ponieważ musiałby dać i Wajdzie. Takie było wtedy myślenie, że jak Poręba dostanie, to musi być wyrównanie po drugiej stronie. A trzeba powiedzieć, że ówczesna władza bardzo liczyła się z filmowcami. Wtedy były dopiero zalążki telewizji, ale pamiętano, co powiedział Lenin, że „film jest najważniejszą ze sztuk”, ponieważ jest sztuką najbardziej masową. Sam nie wiem, jak to się stało, że dostałem list od Edwarda Gierka gratulujący mi „Hubala”.
Chcę powiedzieć, że „Hubala” wygrałem i to nie tylko dlatego, że udało mi się postawić na swoim i nadać filmowi kształt wielkiego manifestu polskości i katolicyzmu, bo to był pierwszy film powojenny, w którym pozytywnie zostali pokazani ludzie w sutannach, a ja byłem już wtedy członkiem partii! I to mogę rzucić dzisiaj każdemu z dzisiejszych opluwaczy mojej osoby, z których niektórzy prawdopodobnie wtedy nie umieli się jeszcze przeżegnać. W każdym razie skończyło się to wtedy triumfem nieprawdopodobnym. Recenzenci pisali, że kilkanaście lat czekaliśmy na taki film. Te wszystkie recenzje są dzisiaj do wglądu. Na film ten poszło do kina dwanaście milionów ludzi. Jeżeli do tego dodamy dwadzieścia parę emisji telewizyjnych, naprawdę jest niewielu Polaków, którzy tego filmu nie widzieli. To był rok siedemdziesiąty czwarty. Teraz przeżyłem satysfakcję, gdy w siedemdziesięciolecie wybuchu drugiej wojny światowej zaraz po wizycie Angeli Merkel i Władimira Putina przypomniano „Hubala” w programie pierwszym publicznej telewizji, do której ciągle nie mam wstępu. A największą satysfakcję sprawiło mi pokazanie tego filmu w końcu września dwa tysiące dziewiątego roku w Domu Kultury Polskiej w Berlinie, gdzie Niemcy zgotowali mi owację i przez dwie godziny mimo późnej pory chcieli ze mną rozmawiać.
Bohdan Poręba
wicipolskie.org