Quantcast
Channel: Komentarze do Dziennik gajowego Maruchy
Viewing all articles
Browse latest Browse all 247321

Skomentuj Brakuje przeciwwagi dla „zaciągu” Owsiaka, którego autorem jest aga

$
0
0

OCALIĆ POLSKOŚĆ!

Z Bohdanem Porębą w 75 rocznice urodzin o kulturze, polityce i historii rozmawia Lech Z. Niekrasz

CZĘŚĆ II

„ZNALAZŁEM SIĘ W KONFLIKCIE Z TYMI, KTÓRZY CHCIELI WYSADZIĆ TEGO ORŁA BIAŁEGO…”

- Zacznijmy od kwestii, powiedziałbym, zasadniczej: jak to się dzieje, że twórca najbardziej polskich z powstałych po wojnie filmów polskich, jak „Apel poległych”, „Daleka jest droga”, „Polonia Restituta”, „Katastrofa w Gibraltarze” i „Hubal”, czyli reżyser filmowy Bohdan Poręba pozostaje po 1989 roku, podobnie jak bywało i przed 1989 rokiem, na cenzurowanym?

- Ja wcale nie uważam, że żyjemy w wolnej Polsce. My żyjemy tylko w Polsce, która zmieniła „starszego brata”, czyli Związek Sowiecki na Amerykę i Izrael. Sądzę więc, że tak długo Polska nie będzie wolna, jak długo problem niepodległości nie stanie się problemem numer jeden polskiej władzy. Genezę dzisiejszej władzy przedstawił Michnik w wywiadzie udzielonym swego czasu jednemu z pism francuskich. Wywiad ten nosił tytuł „Podłożyliśmy bombę pod system” i był zilustrowany rysunkiem Orła Białego rozrywanego na strzępy! I to, moim zdaniem, mówi o wszystkim: na ile chodziło o likwidację komunizmu, który zresztą rodziny Michników budowały w sposób najbardziej okrutny, a na ile o podłożenie bomby pod jakąkolwiek i moim zdaniem jedyną możliwą w następstwie Jałty, a więc zdrady aliantów i sprezentowania Polski Stalinowi, formą państwowości. Tylko cała rzecz polegała na tym, czy ta państwowość będzie rządzona przez internacjonałów, których celem było zlikwidowanie polskości, czy też przez ludzi, którzy uznając realia pojałtańskie, starali się budować nawet ten socjalizm ale możliwie po polsku. Przypominam, ze Piłsudski też zaczynał od socjalizmu i że w Polsce istniała dość dojrzała myśl socjalistyczna i to wcale nie bolszewicka. Jeżeli się tak spojrzy na sprawę, to nic dziwnego, że ja, który jestem apologetą polskiej niepodległości, znalazłem się w konflikcie z tymi, którzy chcieli wysadzić tego Białego Orła w powietrze. I to jest pewien wybór. Nikt po latach nie zarzuci moim filmom jakiejkolwiek koniunkturalności. W zespole filmowym, którym kierowałem, nie powstał żaden film wymierzony w polskość, bądź który by propagował nihilizm moralny, etyczny, społeczny czy narodowy. Dlatego właśnie byłem obcym ciałem w środowisku dość kosmopolitycznej, oczywiście z wyjątkami, kinematografii. I tak jakoś się dziwnie składa, że moi przeciwnicy wczorajsi i dzisiejsi, wywodzą się z establishmentu stalinowskiego. A stalinizm wcale się nie skończył, ale istnieje nadal, wcielając się w koncepcję likwidacji polskiej państwowości i pełnej podległości obcym strukturom, likwidacji patriotyzmu i wspaniałego niegdyś polskiego systemu edukacji, co prowadzi do hodowli a nie do wychowania młodzieży. Miliony ludzi oglądały moje filmy, które są na jeden temat, a tym tematem jest polskość. Koliduje to z fałszem, jakim żyje dzisiejsza Polska. I nie ma w tym nic dziwnego, że dlatego, aby nie powstał mój film o Katyniu, zespół ten mi odebrano, pozbawiając mnie warsztatu pracy, a więc możliwości rozwijania narodowej kinematografii. I to stało się już po roku osiemdziesiątym dziewiątym.

W Polsce najtrudniej jest być prawdziwie osadzonym w polskiej tradycji, w polskiej literaturze, w polskim odczuwaniu, w polskim myśleniu, bo kiedyś były próby zohydzania tego wszystkiego w imię stalinizmu, a przecież Stalina w Polsce nie było i robili to ludzie, którzy chcieli się przypodobać Stalinowi, albo dlatego, że mieli takie przekonania, ale na pewno nie czuli związków z polskością i którzy nie byli zakorzenieni w Polsce. Tak było wtedy i tak jest dzisiaj, tylko że teraz ta antypolskość ma służyć uniwersalizmowi masońsko-globalistycznemu i Unii Europejskiej, która zakłada dokładnie to samo, co zakładał komunizm, którego celem było jedno państwo i jeden rząd światowy. Także dzisiaj celem jest jeden rząd światowy globalistyczno-bankierski. I temu stoją na przeszkodzie uczucia narodowe i religijne. Toczy się walka z religijnością, a tożsamością Polaków jest katolicyzm. Nawet ci, którzy katolikami nie są, są osadzeni w cywilizacji łacińskiej, bo wszystko, co jest polskością, jest związane z cywilizacją łacińską. I z tego wypływa bardzo wysoki humanizm. Wszystko to było przez całe moje życie i nadal jest atakowane. I ci ludzie, którzy nigdy nie potrafili sobie wyobrazić, że Polska może być samodzielna, którzy nigdy nie mieli koncepcji, czym ta Polska ma być i nigdy nie mieli koncepcji Polaka, jakim on ma być, nadal nadają ton życiu narodu i państwa. Tylko pięć pierwszych lat mojego życia przypadło na wolną Polskę. Potem była okupacja niemiecka, potem jeszcze był sowiecki stalinizm, i wreszcie jest Polska, której właścicielami są komuniści i liberałowie. Jest to Polska pana Michnika, pani Środy, Pani Nowickiej, pana Palikota, Pani Senyszyn i innych prześmiewców, destruktorów i agitatorów z myśleniem ukształtowanym przez wrogie Polsce międzynarodówki. I w takiej Polsce nie ma dla mnie miejsca. Powiem jeszcze o tym, jak działa propaganda obca. Polega ona na tym, że gdziekolwiek się pokażę, natychmiast wita mnie „Gazeta Wyborcza” Byłem zaproszony do Gorzowa na Jedenastego Listopada, gdzie na prośbę gospodarzy miałem odsłaniać pomnik Józefa Piłsudskiego. Mam do tego moralne prawo, bo mój ojciec był z Pierwszej Brygady. I „Gazeta Wyborcza” powitała mnie artykułem zatytułowanym „Poręba w Gorzowie, czyli jak zepsuć 11 listopada”! I to wypisuje gazeta, której redaktor naczelny wywodzi się z komunistycznej rodziny, która wydała Stefana Michnika, stalinowskiego zbrodniarza z rękami umaczanymi po łokcie we krwi najlepszych polskich patriotów, a w kierownictwie tej gazety jest bardzo niewielu, których rodzice nie byli powiązani ze stalinowskimi siłami bezpieczeństwa! I kiedy gdziekolwiek się pokażę, „Gazeta Wyborcza” pisze, że przyjeżdża superkomunista, czyli ja, który nakręciłem „Hubala”, ale nie przypomina swoim czytelnikom o tym, że antenaci dzisiejszych redaktorów tej gazety zrywali Polakom paznokcie i skazywali ich, jak brat redaktora Michnika, na śmierć. Czasem czuję się bardziej w tamtych czasach niżbym chciał. Na przykład mam od dwudziestu lat wilczy bilet, który zabrania mi wstępu do telewizji, w której buszują dawni stalinowcy. A mam parę nagród telewizyjnych! I nie wiem, kto ten bilet wystawił. Dawniej jak mi sekretarz KC kazał wyciąć najważniejszą sekwencję z filmu, to wiedziałem, czyje to jest polecenie i mogłem się od niego odwołać. Jak cenzor żądał, że trzeba wyrzucić to czy tamto, to on się pod tym podpisał, a ja mogłem się z nim wadzić i przegrać albo i wygrać, co mi się też zdarzało. Decyzje te nie były anonimowe i miałem możliwość odwoływania się. A dzisiaj do kogo mogę się odwołać w sprawie mojego wilczego biletu? Mój film „Gdzie woda czysta i trawa zielona” o korupcji w partii leżakował półtora roku na półce z woli jednego z ówczesnych członków Biura Politycznego, ale poszedłem do paru innych i jeden mi pomógł.

- Kto był?

- Szydlak, Jan Szydlak, też członek Biura Politycznego.

=========

„W MOIM DOMU PIERWSZYM TEMATEM BYŁA ZAWSZE POLSKA…”

- To zdumiewające! Powiedz, skąd u Ciebie te narodowe i patriotyczne, nie bójmy się tych wyklętych dzisiaj słów, inklinacje?

- Patriotyzm wyniosłem z dzieciństwa, jakie przypadło na pięć lat naprawdę wolnej Polski. To była Polska, w której wszyscy, bez względu na różnice polityczne, wyznawali miłość do Niej. Polska zbudowana na trwałych fundamentach: Mickiewiczu, Słowackim i Norwidzie, Sienkiewiczu, Wyspiańskim, Prusie i Orzeszkowej. Na chyba jednej z najpiękniejszych, porównywalnej tylko ze starożytną Grecją historii. Na legendzie napoleońskiej, legendzie powstań i legionów, ale i pracy organicznej. Polska, która po odzyskaniu niepodległości po stu dwudziestu trzech latach niewoli dokonała cudu ekonomicznego. Polska kierująca się klarownym etosem Bóg – Honor – Ojczyzna. Polska największej w Europie tolerancji, gdzie stały najstarsze w Europie synagogi. Polska, której młode pokolenie tak wspaniale sprawdziło się podczas ostatniej wojny i do dziś stanowi najbardziej świadomą część narodu. Dlatego w moim domu pierwszym tematem była zawsze Polska i Jej niepodległość. Ojciec mój, legionista Pierwszej Brygady i kapitan Wojska Polskiego a potem AK-owiec działający w miejskiej konspiracji, miał pasję do dysput politycznych, które prowadził często z Catem-Mackiewiczem, redaktorem „Słowa Wileńskiego”. Pamiętam wileńską uliczkę Skupówka i dom, w którym się urodziłem i Zaułek Bernardyński pod numerem dziewiątym, dokąd przenieśliśmy się, a za ścianą pod numerem jedenastym mieszkał Mickiewicz i tam pisał „Grażynę”. Pod numerem siódmym mieszkali towarzysze mojego dzieciństwa: Janusz Wejchert i Zbigniew Chmielewski, z którymi dzieliłem lektury i pasje zbierania skrawków filmów, które Janusz wyświetlał na swoim aparacie projekcyjnym. Zbyszek, będąc o osiem lat starszy ode mnie, zdążył wziąć udział w konspiracji, co przypłacił poprzedzoną ostrym śledztwem w słynnym więzieniu na Łukiszkach, wyprawą na „białe niedźwiedzie”. Po latach Zbyszek, już jako student drugiego roku szkoły filmowej w Łodzi, powitał mnie na inauguracji jako przewodniczący ZMP. To był pierwszy szok ideowy w moim życiu. Zbyszek był synem profesora renomowanego gimnazjum Jezuitów. Pamiętam. że uczniowie nosili peleryny i rogatywki z piórem, czym nam młodszym bardzo imponowali. Dedykuję te słowa do przemyślenia przeciwnikom mundurków szkolnych. Co jeszcze pamiętam z tamtej Polski? Pamiętam parady trzeciomajowe z udziałem darzonych olbrzymim szacunkiem weteranów Powstania Styczniowego. Nosili granatowe mundury ze srebrnymi lampasami. Pamiętam arcy wileńskie święto Kaziuka. Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy witałem na dworcu kolejowym samego marszałka Rydza Śmigłego, który wziął mnie na ręce i zapytał, czy to mama mnie tak specjalnie ubrała na jego powitanie. Odpowiedziałem, że nie, bo ja się zawsze tak ubieram, a miałem wtedy na sobie płaszczyk pseudo góralski i czapeczkę. Po jakimś czasie marszałek przysłał mi książkę „Wodzowie Polski” z dedykacją.

Książkę tę matka zakopała przy drugich bolszewikach na Placu Łukiskim wraz z pistoletem i odznaczeniami ojca.

Pamiętam też ostatnie przedwojenne wakacje nad największym w Polsce jeziorem Narocz i powrót drabiniastym wozem na wieść o wybuchu wojny. Podczas drogi wróżono z nieba, na którym ukazywały się łuny. Po powrocie do Wilna obserwowałem na ulicy Królewskiej wymarsz naszych na front i ich powrót w skrwawionych bandażach, a także wejście bolszewików i ich piosenkę Tri tankista, tri wiesiołyj druga, ekipaż maszyny bojewoj. Wilno przechodziło z rąk do rąk. Było miastem frontowym. Pierwsi bolszewicy i bolszewicka Litwa, potem Niemcy i prohitlerowska Litwa i w końcu Litwa bolszewicka po raz drugi. W czasie wojny Wilno było celem licznych nalotów. Pamiętam, drżenie pułapu piwnicy i bliskie wybuchy. W czasie jednego z nich, bomba rozwaliła sąsiadujący z naszą ścianą budynek przy Zaułku Literackim. W czasie wojny Mama dokarmiała sowieckich zbiegów z niewoli, którzy zadziwili nas swoją erudycją. Byli pilotami. Kiedy jednak dostrzegli portret ojca w mundurze kapitana, orzekli, że takich nada rozstreliwat’…Byłem najmłodszym ministrantem w kościele Bernardynów, a nasza uliczka wychodziła na trzy kościoły, w tym na arcydzieło gotyku, jakim jest Kościół Św. Anny, który Napoleon chciał przenieść na dłoni do Paryża! O tej legendzie wie każdy Wilnianin!

Moim proboszczem był ksiądz kanonik Kretowicz, o którym już po wojnie dowiedziałem się, że był ważną figurą w wileńskim ruchu oporu. Podczas walk o Wilno, mama wywoziła mnie do majątku wuja Melchiora Marszyckiego, Czernice w gminie Rudomino, które było gminą partyzancką. Jako ośmioletni chłopak brałem udział w partyzanckich ogniskach i zachowałem do dziś w pamięci wiele śpiewanych wtedy pieśni. Jedną nich był hymn Wileńskiej Brygady AK: „Na znojną walkę, krwawy bój z wrogami”. Nie zapomnę nigdy, jak do majątku wtargnęła uzbrojona banda, zdziczała sowiecka partyzantka, a może to byli okoliczni chłopi, w celach rabunkowych. W każdym razie mieli gwiazdy na czapkach. Byli pijani. Postawili nas wszystkich pod ścianą z nieukrywaną chęcią rozwalenia, ale rozszczekały się psy i pojawili się AK-owcy z bronią gotową do strzału. Nastąpiła śmiertelna cisza, po czym rozległy się palby z pepesz w niebo i nastąpił teatr przyjaźni. Potem okazało się, że to białoruski fornal wuja sprowadził ratunek.

Z okupacji zachowałem jeszcze jedno wspomnienie. Otóż ukrywał się u nas przyjaciel Ojca, kurator wileński, Wiktor Gryglewski, ogromnej klasy humanista, doskonały znawca greki, łaciny i literatury antycznej. To jemu przede wszystkim zawdzięczam moją edukację. Jemu i matce nauczycielce. I pragnę panu Wiktorowi złożyć hołd na ręce Jego syna Ryszarda, jednego z największych dziś ludzi medycyny o światowej sławie. Dzięki panu Wiktorowi i Matce nigdy nie byłem w szkole powszechnej: ani sowieckiej, ani niemieckiej, ani litewskiej. Za drugich sowietów pan Wiktor nie posłuchał mojego Ojca i poszedł zarejestrować się jako oficer rezerwy i do dziś nie wiemy, jaki Go los spotkał na „nieludzkiej ziemi”. Po wejściu Sowietów do Wilna, otworzono polskie, jedenastoklasowe gimnazjum, w gmachu dzisiejszej Filharmonii, do którego uczęszczałem od września do maja. Zapamiętałem, że do mojej klasy wchodziło się pod sceną. Ten ważny szczegół pozwolił mi już w Wyższej Szkole Filmowej ustalić, że z Ryszardem Berem z mojego reżyserskiego roku, chodziliśmy w Wilnie do tej samej klasy. Ryś był moim drugim reżyserem, współautorem scenariusza mojego fabularnego debiutu, potem wybitnym reżyserem. Nigdy nie zapomnę, jak podczas zdjęć do „Drogi na zachód” spadł z dachu pociągu, co myśmy zauważyli dopiero po jakimś czasie. Był wraz z Jerzym Manturzewskim współscenarzystą mojego debiutu fabularnego, „Lunatycy”. Jego film „Przez dziewięć mostów” według opowiadania Wiesława Myśliwskiego, pretendował do Oscara. W maju czterdziestego piątego, z żalem opuściliśmy Wilno i przybyliśmy na krótko do Torunia a od września do Bydgoszczy, gdzie zdałem egzamin do gimnazjum. Gimnazjum i potem liceum wspominam cudownie i mimo, że to były lata czterdzieści pięć – pięćdziesiąt jeden, dawał się w nim odczuć powiew przedwojennej atmosfery… To było liceum humanistyczne. I dumnie nosiło ten charakter. Mimo lewicującego patrona miało posmak przedwojennej profesury. Ton nadawał zawsze nienagannie, mimo ówczesnej biedy, ubrany dyrektor Czesław Zgodziński, z hiszpańską bródką, jakby wycięty z żurnala, model przedwojennego intelektualisty. Polonistka Zofia Żyromska, umiała rozniecać w młodych umysłach miłość do literatury, teatru. Szczególnie potrafiła rozkochiwać w polskim romantyźmie, który do dziś uważam za najwyższy, obok starożytnych Greków, wyraz człowieczej kultury. Nie znaliśmy uczucia wstrętu do lektur. Zresztą ogólny był głód polskiej książki, polskiego filmu, polskich symboli narodowych. Myślę, że Pani Żyromska jest w jakimś sensie współautorką filmów Jurka Hoffmana, który mimo ukończenia radzieckiej uczelni, zresztą świetnej, ogromny kawał życia oddał Sienkiewiczowi, a także niemal wszystkich moich filmów poświęconych zapełnianiu „białych plam” i amnestii dla historii Polski. Po Niej uczyły w naszej klasie jeszcze polonistki panie Różewicz i Gałecka, łacinniczka pani profesor Salomea Staruszkiewiczowa, której już samo imię pachnie Słowackim. Uczyła nas nie tylko języka, ale przekazywała nam podstawy kultury antycznej i jej filozofii. Pamiętam jeszcze swoje tłumaczenie, ale już nie pamiętam Owidiusza czy Horacego:

„Widzisz, jak szczyt Soracte pokrył śnieg głęboki?

jak pod jego ciężarem gną się drzewa wysokie…”

Do dziś uważam za dwie główne krzywdy uczynione polskiej młodzieży w okresie stalinowskim, likwidację łaciny i na długie lata, harcerstwa. Może młodzież nie poddawałaby się tak łatwo nowoczesnemu barbarzyństwu i anarchizacji pod hasłem „róbta co chceta”. Nasz uratowany z masakry na Starym Ryku podczas „krwawej niedzieli” w roku trzydziestym dziewiątym historyk Edmund Kaczanowski nie wymagał wkuwania dat, ale uczył pojmowania sensu historii. Wychowywał nas na młodych historiozofów. Ksiądz-jezuita Kazimierz Więckowski oprócz wykładania religii był zarazem opiekunem Piątej Bydgoskiej Drużyny Harcerzy. Miał na nas ogromny wpływ. Wyraziło się to w stosunkowo dużej ilości powołań kapłańskich.. Z naszej szkoły wyszedł arcybiskup Warmii i Mazur Edmund Piszcz, którego pamiętam jako przybocznego naszej drużyny harcerskiej oraz mój kolega klasowy Stanisław Wenerski, obecnie biskup w Wiedniu. Oczywiście nie wszyscy wytrwali na drodze powołania do stanu kapłańskiego. Ważna dla kształtowania naszego ducha była praca nauczyciela śpiewu pana Mikołaja Karaśkiewicza zwanego „Karasiem”. Uczył nas śpiewu, popularyzując pieśni przede wszystkim narodowe: „Wzleciał orzeł na swobodę”, „Młodością silni, zbrojni w miecz”… Do dzisiaj pamiętam wszystkie zwrotki. Był pierwszym, który mnie zaraził śpiewem, bowiem w moim życiu zapisałem też trzy lata nauki śpiewu operowego, co miało stać się moim alternatywnym zawodem…

Nie do przecenienia był też na nas wpływ profesora Bolesława Ciecińskiego, który był wychowawcą mojej klasy. Wykładał biologię, ale ten ciepły, cichy człowiek był uosobieniem dobroci ale także stanowczości. Często zapraszał nas do domu, gdzie królowała jego małżonka, Jugosłowianka, partyzantka od Josifa Broz-Tity. Angielskiego uczył nas profesor Paweł Aleksandrowicz zwany „pikczurem”. Była to niezwykle barwna postać. Szokował wówczas bardzo konserwatywną Bydgoszcz, paradując po ulicach w krótkich spodniach i hełmie tropikalnym. Ongiś, za czasów carskich, był konsulem w Chinach i Wietnamie. Zawsze mówił nam, że te narody kiedyś wiele osiągną przez swój patriotyzm i pracowitość. Zostawił po sobie wiele książek poświęconych dalekowschodniej kulturze. Gdy byliśmy nieprzygotowani do lekcji, naciągaliśmy go na opowiadania o polowaniach na lwy.

Wszyscy wymienieni profesorowie kształtowali nas w duchu kultury łacińskiej zwanej dziś też chrześcijańską, śródziemnomorską czy europejską. To na całe życie uodparnia na barbaryzację i uproszczenia kulturowe. Na naszej klasie odbiły się dwie reformy. Pierwsza dotyczyła przejścia z dwunastoletniego nauczania na jedenastoletnie. To zatłoczyło klasy maturalne. Wraz z nami zdawali koledzy z klas o rok niższych. Drugą reformą ogłoszoną na pół roku przed maturą było dołączenie do przedmiotów maturalnych matematyki i fizyki, którą wykładał miły, cichy o ogromnej kulturze profesor Żelski z Wilna. Blady strach padł na nas. Nasz matematyk Stanisław Iwankiewicz, popularnie zwany „Grząsiem”, tak bowiem zwykł zwracać się do nas, mawiał:” Przecież wy, grząsie” i tak nic poważnego w życiu nie będziecie robić”, toteż nie za bardzo się przykładał, by nam poprzestawiać głowy w tym kierunku. Zaczęło się straszne kucie. Ja załamałem się na tyle, iż mimo iż byłem dobry w przedmiotach humanistycznych, uznałem, że nigdy nie zdam matury. I zamiast nadrabiać braki, oddałem się bez reszty treningom w Bydgoskim Towarzystwie Wioślarskim, z którym był związany mistrz olimpijski Kocerka i koledzy gimnazjalni Achtel i Burzyński, którzy byli mistrzami w dwójkach. Do dzisiaj po stresujących dniach zdarzają mi się senne koszmary, że wskutek jakichś powikłań z dokumentami muszę ponownie zdawać maturę. Nie wiem, jakim cudem, ale tę maturę uzyskałem. Szkoła wytypowała mnie podobnie jak rok wcześniejszego maturzystę Jurka Hoffmana na studia w Moskiewskim Instytucie Kinematografii. Ale wtedy na naszym podwórzu pojawili się „nieznani” panowie wypytujący mieszkańców o mego Ojca legionistę, oficera i AK-owca i do Moskwy nie pojechałem. W szkole prowadziłem kółko teatralne i związałem się z Teatrem Ziemi Pomorskiej, gdzie zostałem dopuszczony do uczestnictwa w próbach. Stąd wywodzi się moja dozgonna przyjaźń ze świętej pamięci Leonem Niemczykiem. Związki z teatrem zagroziły mi w pewnym momencie wyrzuceniem ze szkoły, bowiem opiekun kółka przydzielony przez teatr okazał się według anonimów gejem, chociaż on nigdy tego wobec nas nie okazał, był bowiem człowiekiem dużej kultury. Tak traktowano wtedy gejów. W trakcie roku maturalnego mój Ojciec ciężko zachorował. Musiałem pomóc rodzinie. Wstąpiłem do Zespołu Żywego Słowa przy bydgoskim „Artosie”. To był odpowiednik późniejszej „Estrady”. Śpiewałem i recytowałem. Ze mną występował późniejszy dobry aktor Teatru Polskiego i filmu, Eugeniusz Kamiński. Wielką moją pasją, stało się harcerstwo. Piąta Bydgoska Drużyna Harcerska liczyła stu pięćdziesięciu chłopców i miała swój hymn:

„Tam gdzie Brdy złocista wstęga,

na niej barek długi rząd,

tam spichrz stary wiekiem sięga

Kazimierza w Polsce rząd.”

„Rej tu wiodą białe chusty,

z zielonymi równy krok,

wysławiają swoje miasto,

okrąglutki cały rok…”

Białe i zielone chusty były przyznaniem się do pierwszych miłości. Białe chusty nosiliśmy my, zielone drużyna z żeńskiego gimnazjum z ulicy Grodzkiej… Śpiewaliśmy im: „Szara harcerko, dziwne twe oczy…” Co niedziela w zwartym szyku maszerowaliśmy ze sztandarem i orkiestrą do kościoła Klarysek.

Służbę w harcerstwie zakończyłem jako ostatni drużynowy. Był rok czterdziesty dziewiąty, gdy Związek Harcerstwa Polskiego rozwiązano. Na ostatnim obozie spaliliśmy nasz totem. Do dziś mam w oczach płonącego w ognisku świętego Jerzego, naszego patrona. Ostatnim naszym wyczynem był tajny pochód w święto Trzeciego Maja. Organizator, komendant hufca harcmistrz Zagłoba poszedł do aresztu. Byłem zdruzgotany, kiedy podczas niedawnego zjazdu absolwentów dowiedziałem się, że dziś harcerstwa już nie ma w naszej szkole, choć nosi ona dumne imię Cypriana Norwida! Ale ja harcerzem jestem cały czas, działając w Kręgu Instruktorów imienia Świętego Jerzego. Szkoła brała udział w pracach społecznych. Odgruzowywaliśmy plac pod przyszły Teatr Ziemi Pomorskiej, który grywał w czymś w rodzaju baraku, a także porządkowaliśmy stary cmentarz. Z mojej klasy gimnazjalnej wyszło wielu bardzo ciekawych ludzi. Niestety, nie wszyscy jeszcze żyją. Odeszli już lekarze Jurek Binder, pierwszy birbant szkoły, i Jan Białecki, nauczyciel muzyki Aureli Kędzierski, bankowiec Włodzimierz Drabik i Jerzy Sztylka, a ostatnio Norbert Kolewczyński. Inni, jak chemik Henryk Pliszka, Roman Chmarzewski i Romuald Kujath, przed wyjazdem naczelny architekt na Wybrzeżu, wyemigrowali do USA. Z kolei do Niemiec wyjechał „von Palten”, czyli Ryszard Palicki, który zawsze zdradzał skłonności do czucia się Niemcem, a do Izraela udał się prawnik Roman Kessler, który prowadzi biuro mobilizacyjne do osiedlania się w Polsce. Zygmunt Bejma robił w PRL karierę polityczną. Zbigniew Czerski jest muzealnikiem, a wykładowcą w Bydgoskiej Akademii Medycyny został Czesław Kłyszejko. Do małej matury byli też z nami późniejszy krytyk literacki Wacław Sadkowski i mój szkolny przyjaciel Jerzy Piotrowski, ichtiolog, pracownik naukowy SGGW w Warszawie. Losów innych kolegów nie znam.

W naszym gimnazjum i w harcerstwie rok wyżej był Henryk Żwirko, syn rekordzisty przestworzy, pilota Franciszka Żwirki, którego narzeczoną kiedyś w Wilnie była moja ciotka. Przez długie lata utrzymywaliśmy z kolegami z klasy bliskie stosunki. Odbywaliśmy koleżeńskie spotkania. Do czasu, aż umarli moi rodzice. Od tej pory przyjeżdżam tylko na groby. Wyryłem na nagrobku rodziców: „Wdzięczny za przekazanie miłości Ojczyzny – syn”.

Pragnąc przedłużyć mój kontakt ze szkołą, której tyle zawdzięczam, na zjeździe absolwentów przekazałem płyty z moimi filmami i spektaklami teatru telewizji. Sądząc jednak po klimacie tego zjazdu więcej dziś w tej szkole Europy niż polskiego patriotyzmu.

Życie dziwnie się plecie: tak się złożyło, że jestem producentem filmu i serialu „Sekret Enigmy”, a jego bohaterem Marian Rejewski, który wraz z Jerzym Różyckim i Henrykiem Zegalskim rozszyfrował słynną niemiecką maszynę szyfrującą Enigma. O ich wyczynie powiedział wielki historyk brytyjski, że to oni wygrali drugą wojnę światową, a na pewno bitwę o Atlantyk! Niedawno oglądałem angielski film dokumentalny, w którym ani słowa nie było o tym, że to Polacy złamali ten szyfr! Nie wiedziałem wtedy, że Rejewski był moim starszym kolegą z „jedynki”. Takie są źródła mojego patriotyzmu i nic dziwnego, że nie było mi z nim po drodze z tymi wszystkimi, którzy nie tylko bezkrytycznie

akceptowali, ale i czynnie uczestniczyli w procesie sowietyzowania Polski i Polaków a teraz służą marginalizacji i rozmywaniu naszego państwa w międzynarodowych strukturach.

Bohdan Poręba

Koniec części II – DCN


Viewing all articles
Browse latest Browse all 247321

Trending Articles


TRX Antek AVT - 2310 ver 2,0


Автовишка HAULOTTE HA 16 SPX


POTANIACZ


Zrób Sam - rocznik 1985 [PDF] [PL]


Maxgear opinie


BMW E61 2.5d błąd 43E2 - klapa gasząca a DPF


Eveline ➤ Matowe pomadki Velvet Matt Lipstick 500, 506, 5007


Auta / Cars (2006) PLDUB.BRRip.480p.XviD.AC3-LTN / DUBBING PL


Peugeot 508 problem z elektroniką


AŚ Jelenia Góra