Raport, o którym bardzo cicho…
Ci którzy mówią o globalnym rządzie przedstawiani są w mainstreamowych mediach, jako niepoczytalni fantaści lub wzbudzający politowanie zwolennicy „teorii spiskowych”, choć i tak temat ten porusza się rzadko, wygodniej przedstawiać zwolenników „teorii spiskowych” w połączeniu z UFO czy „mistyfikacją lądowania na Księżycu”. Te tematy gwarantują sukces tego zabiegu ośmieszania, czego nie można już powiedzieć o tematyce globalizacyjnej. Tym bardziej, że co jakiś czas pojawiają się rządowe opracowania, potwierdzające, że tropiciele spisków nie zawsze muszą się mylić.
Niemal bez echa przeszedł w polskich mediach raport przygotowany przez amerykańską Narodową Radę Wywiadu (NIC – National Intelligence Council) wespół z Europejskim Instytutem Studiów nad Bezpieczeństwem (European Union Institute for Securities Studies) a zatytułowany „Global Governance 2025: At a Critical Junctuare”, czyli „Globalne Zarządzanie 2025: W punkcie krytycznym”. Ten 69-stronicowy dokument powstał przy współpracy Rady Atlantyckiej oraz innych organizacji partnerskich w Pekinie, Tokio, Dubaju, Moskwie, Sau Paulo i New Delhi.
Dokument zakłada powstanie światowego rządu (choć tej nazwy tu nie użyto) do 2025, jako nieunikniony efekt globalizmu, który wymusza kolejne ograniczenia suwerenności i znaczenia rządów narodowych. Według autorów od przenoszenia procesów decyzyjnych na wyższe, ponadnarodowe poziomu odwrotu nie ma. Jak piszą: „Współzależność była cechą ekonomicznej globalizacji przez wiele lat, ale wobec wzrostu znaczenia Chin, Indii, Brazylii i innych szybko rosnących gospodarek wzajemne powiązania gospodarcze przenoszą się na nowy poziom. Wzajemne powiązania wokół zmian klimatu, zasobów surowców, kryzysu gospodarczego i słabości państwa ilustrują charakter połączonych wyzwań na arenie międzynarodowej dziś”.
To ostatnie zdanie aż kipi od hipokryzji i fałszu, bo co jak co, ale akurat obecny kryzys ekonomiczny jest właśnie skutkiem globalizacji a nie utrzymywania zamkniętych rynków narodowych. Gdyby nie brak granic i kontroli na rynku kapitałowym żadne nawet największe załamanie na amerykańskim rynku kredytów nie odbiłoby się tak dramatycznie na światowej gospodarce. Podobne zastrzeżenia dotyczą słabości państw narodowych, których impotencja spowodowana jest właśnie przenoszeniem ich uprawnień na ponadnarodowe poziomy (ONZ, Rada Europy, UE).
Co do zmian klimatycznych, w minionych miesiącach eksperci udowadniający ich oczywistość za pomocą oszustw i manipulacji wystarczająco mocno zostali skompromitowani, by używać tego argumentu.
Autorzy opracowania ze wszystkich sił starają się zdystansować od kojarzenia „światowego zarządzania” z „światowym rządem”, poświęcając temu sporo energii już we wstępie:
„Termin „globalne zarządzanie, użyty w tym opracowaniu obejmuje wszystkie instytucje, systemy, procesy, spółki i sieci, które przyczyniają się do wspólnego działania i rozwiązywania problemów na szczeblu międzynarodowym. Definicja ta podsumowuje formalne i nieformalne mechanizmy jak również niepaństwowe międzynarodowe uwarunkowania (…) Zarządzanie różni się od rządu w znaczeniu suwerennych prerogatyw i hierarchicznej władzy. Globalne zarządzanie nie jest zatem równoznaczne z globalnym rządem, który jest niemożliwy w dającej się przewidzieć przyszłości, jeśli w ogóle”.
Zatem zarządzanie różni się od rządu i wszystko jasne, oficjalna linia jaką należy w mediach rozpowszechniać została podsunięta a że jest mało inteligentna i wręcz absurdalna, to mało istotne. Jest przecież logiczne, że jeśli zarządzanie ma być skuteczne, a więc zdolne do przeforsowania swych postanowień i wdrożenia ich w życie, musi opierać się na jakiejś władzy. Władza zaś musi dysponować środkami przymusu zdolnymi przezwyciężyć ewentualny opór.
To, że takie opracowania się ukazują to nic nowego, gorzej że stoją za nimi tym razem nie jakieś fundacje czy panele dyskusyjne, ale potężne organizacje rządowe dwóch potęg światowego ładu – Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej.
Jednak największym przerażeniem napawa fakt, że dokumenty tego typu nie spotykają się praktycznie z żadną dyskusją w mediach, skazując temat na egzystencję w „szarej strefie” teorii spiskowych, gdzie w przypadku protestów i pytań, łatwo będzie go dezawuować.