Całe nasze życie na podglądzie
Ewa Siedlecka
2010-10-07, ostatnia aktualizacja 2010-10-07 11:55
Centrum Monitoringu w Gdańsku Centrum Monitoringu w Gdańsku Fot. Kamil Gozdan / AG
Specłużby mogą – dzięki komputeryzacji danych, internetowi i rozwojowi monitoringu – gromadzić materiały ma niewyobrażalną skalę. Większość tych sposobów inwigilacji nie podlega kontroli sądu. Czy to legalne?
Więcej…
http://wyborcza.pl/1,75478,8475018,Zycie_kontrolowane.html#ixzz11y4f3rVk
Podsłuch telefonu, pluskwa w biurze, mieszkaniu czy samochodzie, kontrola listów i maili – wymagają zgody sądu. A co ze śledzeniem człowieka czy samochodu za pomocą GPS przez zamontowanie nadajnika albo dzięki danym operatora telefonicznego? Co z podsłuchiwaniem za pomocą superczułych mikrofonów kierunkowych lub urządzeń rodem z technologii kosmicznej, o których istnieniu nie mamy pojęcia? Co z korzystaniem przez specsłużby z monitoringu: policyjnego, miejskiego, w metrze, na przystankach czy w dziesiątkach państwowych i prywatnych budynków?
W Warszawie kamer monitoringu miejskiego jest kilkaset. Zaczęliśmy później niż Londyn, który ma ich już pół miliona. Dzięki systemowi rozpoznawania twarzy można, wczytawszy zdjęcie, szybko wydobyć z setek godzin nagrań te, które dotyczą obserwowanej osoby. A niedługo – także ją podsłuchiwać, czytając z ruchu warg (na razie obraz z kamer monitoringu jest za mało wyraźny). W niektórych przypadkach służby specjalne nawet nie muszą prosić o udostępnienie materiałów z podglądu. Monitoring miejski można bowiem znaleźć w internecie choćby z pomocą Google.
Rząd – po wielu aferach związanych z nadużywaniem przez specsłużby prawa do tzw. podsłuchów operacyjnych – posłał do Sejmu nowelizację prawa podsłuchowego. Dzięki niej nie mogłyby już uzyskiwać sądowej zgody na podsłuchy praktycznie w ciemno. Lepiej ma też być kontrolowane niszczenie nieprzydatnych materiałów, by nie zalegały w archiwach służb w charakterze potencjalnych haków. Jednak nikt nie podnosił do tej pory problemu, że na inne techniki podsłuchu, podglądu i śledzenia służby nie występują o zgodę sądu.
Niecały miesiąc temu w sprawie jednej z tych technik inwigilacji orzekł Trybunał w Strasburgu. Chodziło o Bernharda Uzuna podejrzanego o udział w zamachu bombowym w 1995 r. Niemieckie służby zamontowały nadajnik GPS w samochodzie jego przyjaciela, z którym – jak podejrzewały – spiskował. Dzięki obserwowaniu przez trzy miesiące jego ruchów zdobyły materiał, który pozwolił na oskarżenie i skazanie Uzuna.
Przed sądami niemieckimi bez sukcesu kwestionował on legalność dowodów zdobytych – w jego ocenie – z naruszeniem prawa do prywatności. W Strasburgu także przegrał. Najciekawsze jest uzasadnienie tego wyroku. Trybunał uznał, że choć śledzenie za pomocą GPS jest naruszeniem prywatności, to jednak w tym przypadku naruszenie prywatności mieściło się w dopuszczalnych granicach, bo w niemieckim prawie inwigilacja przez GPS określona jest w sposób wystarczająco precyzyjny: istnieje kontrola sądowa; może być stosowana tylko w przypadku najgroźniejszych przestępstw; tylko jeśli inne środki nie dadzą efektów (Uzun zniszczył wcześniej podsłuchy w domu i samochodzie i nie rozmawiał przez telefon); była stosowana tak krótko, jak to było konieczne.
W kawiarni nie ma prywatności
A jak wygląda polskie prawo?
Wszystkie osiem służb – m.in. ABW, CBŚ, CBA – które mogą stosować wszelkie formy inwigilacji, mają w swoich ustawach wpisane, że muszą uzyskać zgodę sądu na zastosowanie „kontroli operacyjnej”. Tyle że za taką kontrolę same służby uważają wyłącznie podsłuch telefoniczny, pluskwy zakładane w pomieszczeniach czy samochodzie i kontrolę korespondencji. Inne metody inwigilacji są przez nie traktowane jak zwykła obserwacja niewymagająca żadnych zezwoleń (coś jak detektyw, który chodzi za podejrzanym).
Swego czasu śledzono ruchy ówczesnego szefa MSWiA Janusza Kaczmarka dzięki informacji, o której i gdzie logował się jego telefon komórkowy. Materiały z takiej obserwacji podlegają kontroli sądu, tylko jeśli dojdzie do procesu. I sąd nie może nakazać ich zniszczenia.
Kiedy zapytaliśmy służby, czy stosują inwigilację za pomocą GPS, materiałów z monitoringu czy mikrofonów kierunkowych i czy występują do sądu o zgodę na nie, odpowiedziały (każda z osobna, ale zgodnie), że metody pracy operacyjnej są niejawne, a one same stosują się do obowiązującego prawa. Ono zaś pozwala im stosować rozmaite środki kontroli operacyjnej – w tym „obserwowanie i rejestrowanie przy użyciu środków technicznych obrazu zdarzeń w miejscach publicznych oraz dźwięku towarzyszącego tym zdarzeniom” – i zwracać się o pomoc i materiały do innych instytucji i organizacji. Zgodnie pominęły milczeniem pytanie, czy zwracają się o zgodę sądu na GPS, mikrofony kierunkowe i inne formy rejestrowania zdarzeń w miejscach publicznych.
- Ochrona prywatności nie dotyczy rozmów w kawiarni, na ulicy czy w publicznych budynkach, nawet jeśli robi się to [śledzi się je] za pomocą urządzenia technicznego – mówił niedawno „Gazecie” Kazimierz Olejnik, obecnie prokurator Prokuratury Generalnej.
- Nigdy nie spotkałem się z tym, by służby występowały o zgodę na śledzenie kogoś za pomocą GPS, używanie materiałów z monitoringu z zastosowaniem systemu wykrywania twarzy czy podsłuchiwanie za pomocą mikrofonów kierunkowych – mówi sędzia Marek Celej z Sądu Okręgowego w Warszawie, który dostaje znakomitą większość wniosków o zgodę na kontrolę operacyjną.
- Służby szeroko korzystają z materiałów, np. z monitoringu czy z danych operatorów telefonii komórkowej pozwalających śledzić ruch obiektu. I nie traktują tego jako inwigilacji wymagającej sądowej zgody – twierdzi prof. Jan Widacki, były wiceminister spraw wewnętrznych, obecnie poseł Demokratycznego Koła Poselskiego, autor poselskiego projektu nowelizacji prawa podsłuchowego, który czeka w sejmowej zamrażarce.
Czy GPS jest „techniczny”
Przepisy mówią jednak, że zgody sądu wymaga „kontrola operacyjna”, która polega na „stosowaniu środków technicznych umożliwiających uzyskiwanie w sposób niejawny informacji i dowodów oraz ich utrwalanie, a w szczególności treści rozmów telefonicznych i innych informacji przekazywanych za pomocą sieci telekomunikacyjnych”.
Prof. Stanisław Waltoś, współtwórca kodeksu postępowania karnego: – Przepis nieprzypadkowo mówi o konieczności uzyskania sądowej zgody na „stosowanie środków technicznych”. Obejmuje tym samym wszelkie sposoby stosowania takich środków, nie tylko podsłuch telefoniczny.
- W mojej ocenie GPS czy filmowanie lub podsłuchiwanie obiektu w miejscach publicznych jak najbardziej mieszczą się w definicji „środków technicznych”. Konstytucja chroni prywatność, więc nie można tego przepisu interpretować w sposób zawężający kontrolę sądową – ocenia sędzia Celej.
Jednak wszystko wskazuje na to, że tak właśnie przepis jest rozumiany przez służby.
- Zarówno konstytucja, jak i międzynarodowe standardy praw człowieka pozwalają ograniczać prywatność dla ochrony takich wartości, jak bezpieczeństwo czy porządek publiczny. Ale tylko na tyle, na ile to jest absolutnie niezbędne. Sytuacja, w której część metod inwigilacji znajduje się w praktyce poza jakąkolwiek kontrolą, narusza tę zasadę. Potrzebne są zmiany w prawie, które doprecyzują warunki stosowania wszystkich technik inwigilacji, a także pozwolą na sądową kontrolę zasadności i okresu ich stosowania – mówi dr Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Łańcuszek podglądanych
Problem nie dotyczy tylko osób podejrzanych. Dzięki komputeryzacji baz danych, internetowi i rozwojowi technik monitoringu można gromadzić informacje na skalę do tej pory niespotykaną. Specsłużby mające dostęp do baz danych rozmaitych instytucji publicznych (np. ZUS, urzędy skarbowe, służba zdrowia, oświata, różnego typu rejestry, wszelkiego szczebla urzędy) i prywatnych (banki, hotele, przewoźnicy, prywatni pracodawcy, firmy wysyłkowe) mogą je porządkować, uzyskując profile osób, którymi się interesują.
A zasięg zainteresowania poszerzać nie tylko na znajomych podejrzanych osób. Tak jak powstaje łańcuszek podsłuchu telefonicznego (służby wnioskują o podsłuch telefonów osób, do których dzwoni podejrzany), tak – już bez zgody sądu – może powstawać łańcuszek inwigilacji prowadzonej innymi niż podsłuch telefoniczny metodami. I jeśli zebrany materiał nie będzie złożony w sądzie razem z aktem oskarżenia, to może być przechowywany bez kontroli.
Bo przepisy (i tak dziś nieegzekwowalne) wymagają niszczenia tylko tych materiałów, na których zebranie uzyskano zgodę sądu, a okazały się nieprzydatne. Tak więc zasoby IPN tworzone w PRL z zeznań konfidentów mogą okazać się niczym w porównaniu z tym, co – dzięki nowoczesnej technice – gromadzą o nas specsłużby. Bez prawnych ograniczeń i zewnętrznej kontroli.
To nie tylko problem Polski. Na zlecenie brytyjskiego urzędu rzecznika informacji powstał raport o społeczeństwie nadzorowanym. Na 118 stronach analizuje on problem wszechkontroli, która w Wielkiej Brytanii przybrała wielkie rozmiary po 11 września i później – po zamachach w londyńskim metrze.
Katarzyna Szymielewicz z fundacji Panoptykon, która działa na rzecz ochrony prywatności: – W reakcji na powszechną inwigilację w lipcu tego roku pełniący obowiązki wicepremiera Nick Clegg ogłosił projekt „Ustawy o wolności”, która ma przywrócić Brytyjczykom prawo do życia poza kręgiem podejrzenia i relacje z władzą oparte na zaufaniu. Wielka Brytania odwraca się właśnie od ściany, o którą i my się niedługo oprzemy przy utrzymaniu obecnego kursu.
Źródło: Gazeta Wyborcza