Roman Dmowski Gdybym był wrogiem Polski…
Roman Dmowski napisał „Gdybym był wrogiem Polski…” w 1925 roku, kiedy Związek Ludowo-Narodowy współtworzył centroprawicowy rząd. Był to również okres, kiedy coraz większą aktywność przejawiali zwolennicy Józefa Piłsudskiego. Wszystkie te wydarzenia znajdują odzwierciedlenie w tym tekście.
Z drugiej jednak strony uważny Czytelnik dostrzeże, że jest on przynajmniej częściowo aktualny i dzisiaj…
„Uważam to za rzecz bardzo pożyteczną zastanawiać się od czasu do czasu nad tem, co bym robił, gdybym był wrogiem Polski, gdyby odbudowanie Polski było mi niedogodne i gdyby mi chodziło o jej zniszczenie. Otóż przede wszystkiem używałbym wszelkich wysiłków i nie żałowałbym żadnych ofiar na to, ażeby nie dopuścić do zapanowania w tym kraju zdrowego rozsądku, ażeby postępowaniem Polaków nie zaczęła kierować trzeźwa ocena stosunków i położenia ich państwa.
Utrzymywałbym w Polsce na swój koszt legjon ludzi, których zajęciem byłoby szerzenie zamętu pojęć,
puszczanie w obieg najrozmaitszych fałszów, podsuwanie najbardziej wariackich pomysłów.
Ilekroć bym zauważył, że Polacy zaczynają widzieć jasno swe położenie i wchodzić na drogę do naprawy stosunków i do wzmocnienia państwa, natychmiast bym zrobił wszystko, żeby odwrócić ich uwagę w inną stronę, wysunąć im przed oczy jakieś nowe idee, nowe plany, wytworzyć jakiś nowy ruch, w którym by rodząca się myśl zdrowa utonęła.
W obecnej chwili wielce by mię zaniepokoiło to, że w polityce polskiej zapanowały nad wszystkiem zagadnienia skarbowe i gospodarcze, że Polacy zaczynają sobie naprawdę zdawać sprawę z tego, iż dotychczas szli do ruiny finansowej i gospodarczej, a tem samem do utraty niezawisłości, że zaczynają widzieć błędy dotychczasowego sposobu rządzenia, otwarcie i śmiało do tych błędów się przyznają, chcą się z nich otrząsnąć i objawiają w tym kierunku wyraźną wolę.
Uważałbym za rzecz bardzo niepomyślną fakt, że po dymisji Grabskiego Sejm zdobył się, acz z trudem,
na utworzenie rządu koalicyjnego, w którym stronnictwa, bardzo dalekie od siebie w swych programach,
postanowiły współdziałać w doprowadzeniu budżetu państwa do równowagi i w ratowaniu kraju od
popadnięcia w ostatnią nędzę.
I wcale by mnie nie cieszyło, że nowy minister skarbu tak daleko poszedł w swej otwartości, odsłaniając niebezpieczne położenie państwa i wskazując potrzeby zmniejszenia jego rozchodów o tak olbrzymią sumę.
Czułbym, że mię spotyka największy zawód, mianowicie że się zawodzę na Sejmie, na który liczyłem z całą pewnością, że nigdy nie dopuści do uzdrowienia gospodarki państwowej, że każdy wysiłek w tym kierunku unicestwi. I zacząłbym się obawiać, czy te słabe początki nie rozwiną się w coś mocniejszego, czy te objawy otrzeźwienia, postępu pojęć i poczucia dpowiedzial-ności za losy kraju nie staną się wyraźniejszemi, i czy Polska nie zaczyna istotnie wchodzić na drogę naprawy.
Uważałbym to za rzecz tem bardziej niepożądaną, że obecnie stan finansowy i gospodarczy państw europejskich w ogóle psuje się, że rządy i parlamenty coraz mniej wykazują zdolności zaradzenia złemu i że, gdyby Polska zdobyła się na wysiłek i gospodarkę swą jako tako uporządkowała, mogłoby to utrwalić jej pozycję w Europie i nawet uczynić ją wcale mocną.
Postanowiłbym temu zapobiec za wszelką cenę. Ale jak?…
Przede wszystkiem, rozwinąłbym swojemi środkami i przez swoich agentów agitację w Polsce, odwracającą uwagę społeczeństwa od spraw gospodarczych i skarbowych. Nie to jest nieszczęściem Polski, że za mało wytwarza, a za wiele spożywa, że skarb państwa ma za małe dochody – a większych mieć nie może, bo z ubogiego społeczeństwa więcej nie wyciśnie – a za wielkie wydatki, że i obywatel kraju, i państwo samo jest obdzierane przez niecną spekulację… Dziś głównem nieszczęściem jest zły ustrój polityczny państwa. Ten ustrój trzeba przede wszystkiem zmienić. Rzucić wszystko, a tem się zająć.
I tu bym radykalnie zmienił swoje dotychczasowe stanowisko: gdy dawniej byłem za tem, żeby Polska
miała najdemokratyczniejszą konstytucję w Europie, gdym starał się, ażeby miał w niej wszechwładzę Sejm,
który jak spodziewałem się, nigdy nie pozwoli na utworzenie rządu, kierującego się zdrowym rozsądkiem, prowadzącego rozumną gospodarkę państwową – dziś, widząc w tym Sejmie pierwsze objawy, świadczące, że
ludzie się czegoś nauczyli, że zaczynają zdawać sobie sprawę z położenia kraju, z twardej rzeczywistości,
że zaczynają nieśmiało wstępować na drogę, na której jedynie można stworzyć trwałe podstawy bytu państwowego, dziś, powiadam, stałbym się bezwzględnym przeciwnikiem konstytucji demokratycznej, Sejmu,
dziś zacząłbym głosić potrzebę zamachu stanu, dyktatury, czy nawet autokratycznej monarchji.
A gdyby mi się jeszcze udało znaleźć jakiego militarystę śniącego o czynach wojennych i czekającego na
sposobność wpakowania Polski w jakąś awanturę, np. w wojnę z Sowietami, obsypałbym go
złotem – o ile-bym je miał – i wszelkiemi środkami pomógłbym mu do pokierowania polityką polską
według swej woli. Wtedy już byłbym pewny, że wszystko będzie dobrze.
Na to wszystko, gdybym był wrogiem Polski, nie żałowałbym wysiłków, ani ofiar.
Co prawda, wrogowie Polski, bliżsi i dalsi, tyle mają kłopotów dzisiaj u siebie w domu, te kłopoty tak z dnia na dzień rosną, złoto, które jeszcze posiadają, tak szybko topnieje, że za wiele myśli nie mogą Polsce poświęcać i nie mogą się zdobywać na zbyt wielkie ofiary dla doprowadzenia jej do ostatecznej zguby.
Na szczęście dla nich w samej Polsce istnieje sporo ludzi, którzy starają się za nich robotę robić. (pisząc to, Dmowski mu-siał stosować taki wybieg, pisząc jakby o sobie jako wrogu Polski, a nie nazywając bezpośrednio adresata powyższych zarzutów – którym był bez wąt-pienia – Piłsudki, bo po Zamachu Stanu w 1926r. w Polsce panował terror piłsudczyków, którzy eliminowali wszystkich swoich wrogów, pobiciami, gdy nie skutkowały, więzieniem, aż po mord włacznie, czego poprawni politycznie historycy, po dzień dzisiejszy, nie są nam gotowi ujawnić, bo widzi-my ilu w naszej teraźniejszości „wielbi” marszałka-nieuka i chętnie by go w tym naśladwało – czy to PiS czy to PO czy nawet Radio M.!- od AR)
Zdarza się to czasami w życiu, że jakiś biedak, nic nie posiadający i ciężko walczący z twardemi warunkami bytu, naraz, nieoczekiwanie dostaje wielki spadek. Że zaś nigdy większej ilości pieniędzy nie widział, większemi sumami
nie operował, wobec tego majątku, który mu spadł bez żadnego z jego strony wysiłku, doznaje zawrotu głowy, wydaje mu się on czemś nieskończonem, niewyczerpanem. Zaczyna tego majątku używać: żyje, jak we śnie,
rzuca pieniędzmi na prawo i na lewo, bez planu, bez sensu, bez rachunku.
Majątek w ciągu paru lat rozprasza się i na powrót zaczyna się bieda. Tylko teraz już cięższa, bo się zaznało dostatku.
Takim biedakiem, który niespodziewanie dostał wielki spadek, jest obecne pokolenie polskie,
tym spadkiem jest zjednoczona niepodległa Polska. Nic dziwnego, że pokolenie, które ją dostało – bo przecie nie zdobyło jej własnemi wysiłkami – doznało zawrotu głowy.
Ludzie u nas zaczęli żyć, jak we śnie, zamknęli oczy na otaczającą ich rzeczywistość.
Własne państwo, które posiedli, traktowali tylko jako źródło wszelakich rozkoszy: łatwego dorabiania się, zaspakajania najbardziej wybujałych ambicyj, kąpania się w godnościach i zaszczytach okazałych, często śmiesznych w swej okazałości reprezentacji, delektowania się uroczystościami, obchodami…
Z tego, że ten wielki spadek pociąga za sobą wielkie obowiązki, sprawy sobie nie zdawali.
I w ciągu siedmiu lat zdążyli ogromną część odziedziczonego majątku roztrwonić.
W pewnej mierze było to nieuniknione.
Nie można było żądać takiego cudu od Pana Boga, żeby pokoleniu, które nic nie miało i niczem nie rządziło,
spuścił z nieba dar rozumnego od razu rządzenia wielkiem państwem,
a nawet tego, żeby je uchronił od zawrotu głowy wobec tak nagłej zmiany losu.
Ten jednak zawrót głowy, to życie we śnie trwało przydługo. Od paru lat zaczęły się próby obudzenia społeczeństwa z tego snu niebezpiecznego, przywrócenia go do przytomności. Te próby były bezskuteczne.
Budzić się zaczęli dopiero pod wpływem przykrych odczuć rzeczywistości.
To rozkoszne łoże, na którem śnili swoje sny o władzy, zaszczytach, fortunach i t. d., zaczęło się robić coraz twardszem, przewracanie się z boku na bok nic nie pomaga.
I oto dziś zaczyna się przebudzenie, ludzie zaczynają myśleć i przytomnie postępować.
Zaczynają rozumieć, iż na to, żeby żyć dalej, żeby istnieć, trzeba wielkiego, nieustannego wysiłku.
Ale są dwa gatunki ludzi, którzy z łożem snów rozkosznych rozstać się nie chcą.
Jedni zawsze stali z dala od życia, od jego potrzeb i konieczności, dla nich zrozumienie rzeczywistości
zawsze było niedostępne, przed wielką wojną i w czasie tej wojny postępowali, jak nieprzytomni,
upojeni haszyszem rozmaitych fikcyj o świecie, o własnym kraju i o samych sobie.
Inni odczuwają silnie dzisiejszą rzeczywistość, twardość łoża, na którem dotychczas spoczywali,
dokucza im mocno, ale wstrętna im jest myśl o długich wysiłkach i ofiarach na rzecz stopniowej naprawy.
Ci pocieszają się, że im ktoś to łoże prześciele, że za nich zrobi robotę dyktator, czy król, a im pozwoli spoczywać.
Ostatni to często ludzie nie tylko najlepszych chęci, ale dostępni dla logiki.
Dlatego chciałbym i z nimi na tem miejscu pogadać”.
Roman Dmowski – Pisma, tom X; Od Obozu Wielkiej Polski do Stronnictwa Narodowego (Przemówienia, artykuły i rozprawy z lat 1925-1934)
Poniżej kilka cytatów Bł.abp Zygmunta Szczęsnego-Felińskiego, którego dzieło pwinien znać KAŻDY – Polak-Katolik – ale czy zna?!
Na pdst. książki pt. „Sługa Boży Arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński Metropolita Warszawski“ Autor: S.Michalina Aleksa RM – Wyd..Arch. Wa-ej 1987r.Za Zg. ks.bp Z. J.Kraszewski.
(…)patriotyzm zasadzający się na gotowości porwania się na pierwsze zawołanie do oręża, by walczyć o niepodległość Ojczyzny, jest jałowy, a czasem nawet szkodliwy. Każde rozpaczliwe porwanie się do broni kończy się nie tylko klęską chwi-lową, ale też długim pasmem prześladowań i zwiększeniem ucisku. Bez błogosławieństwa Bożego zwycięstwa nie otrzyma-my, błogosławieństwa zaś tego spodziewać się nie mamy prawa, póki poprawą wad narodowych i nabyciem cnót odpowied-nich na zmiłowanie Boże nie zasłużymy. Najważniejsza przeto jest praca nad dźwiganiem sił i zasobów narodowych, ale nie tylko materialnych i intelektualnych, gdyż posiadając nawet te zasoby, stracić możemy naszą indywidualność i wejść jako składowe części do państw ościennych, co w równym lub wyższym od nas stopniu je posiadają, ale przede wszystkim owych, naszemu narodowi właściwych zasobów, co odrębny charakter jego stanowią i tym samym zlać się z sąsiadami nie pozwalają. Do takiej zaś pracy służba Chrystusowa nie tylko nie przeszkadza, lecz najskuteczniejszą dźwignię w ręce nam daje, pozwalając pracę naszą oprzeć na jedynym niewzruszonym fundamencie, którym jest nauka Chrystusowa. Zresztą, czy katolicyzm sam nie należy do liczby tych sił wewnętrznych, co w ciągu wieków narodowy nasz charakter kształciły? Czyż nie on bronił nas dotąd najskuteczniej od zmoskwiczenia lub zniemczenia? Przechowywanie go przeto i umacnianie w narodzie, nawet jako widomej instytucji, niezależnie od moralnych wpływów jego, jest już wielkim patriotycznym dziełem, dla którego dokonania nie żal życia poświęcić(…) Co zaś się tyczy zarzutów czynionych naszemu duchowieństwu, chociażby te nawet prawdziwymi były, to zamiast od służby Kościoła odstręczać, winny raczej do wstąpienia na tę drogę zachęcić. Jeśli przez lekkomyślność lub niedbalstwo członków rodziny dom ojca śmieciem zanieczyszczony zostanie, co czyni syn dobry? Czy opuszcza dom rodzicielski, by utyskiwać i złorzeczyć przed sąsiadami, narzekając na braci? – O nie, dobry syn, zabrawszy się do pracy póty nie spocznie, aż dom ochędoży i do pierwotnego porządku doprowadzi. Nie tak że winien postępować i dobry syn Kościoła?(…) Jeżeli odrodzenie wewnętrzne całego narodu jest najpierwszym warunkiem odzyskania naszej niepodległości, to któż skuteczniej od kapłana pracować może nad tym odrodzeniem”.(…) Polakiem jestem i Polakiem pragnę umrzeć, przecież to mi nakazują prawa Boskie i ludzkie. Uważam nasz język, naszą historię, nasze obyczaje narodowe za drogocenną spuściznę naszych przodków, którą z nabożeństwem powinniśmy przechowywac dla potomności, wzbogaciwszy majątek narodowy naszą własną pracą. Razem z wami szczycę sie więc naszymi starymi cnotami, szlachetnością synów Polski, ich poświęceniem, odwagą i miłością Ojczyzny. Będąc głęboko przekonany, że tak jak Królestwo Boże nie opiera sie na szumnych demonstracjach, ale na sumiennej pracy dla dobra kraju”. (…)„ Ileż razy ze łzami błagałem, zaklinałem moich wiernych, aby przez miłość Ojczyzny nie narażali jej na nowe cierpienie. Ale sam czyż mogę wiele uczynić, a tymczasem ruch się wzmaga, wszystko kipi, wszędzie spiski, grunt drży pod nogami. Boże mój! Co z tego będzie, co nas czeka,. Nie wiem, jedno wiem tylko, że tych, których mi Bóg powierzył, nie opuszczę, choć się ode mnie odwracają. Jeżeli się nie da oddalić gromów, w godzinę próby będę tam, gdzie będzie moja trzoda”.(…) „ Wiele razy dawałem dowody, że jestem przeciwny powstaniom. Teraz jednak, gdy krew się leje i represja coraz surowszy przybiera charakter, miejsce Pasterza nie jest obok wodza prowadzącego zbrojne zastępy na lud, obłąkany może, ale w dobrej wierze działający. Sługa Chrystusa musi stać na wyżynach prawdy chrześcijańskiej, bezwzględnej, aby mieć prawo każdemu stronnictwu wykazać błędy i wskazać drogę prawdziwą”.(dotyczy powstania 1863r.)
Na zakończenie cytat, w którym Bł. Arcybiskup jednoznacznie wskazuje nam, kto stoi za tymi zbrodniami na Narodzie Polskim:
„żydzi są przez Boga nasłani do Polski, aby byli rynsztokiem, odprowadzającym w epoce giełdy, handlu i szwindlów wszystkie brudy, któremi czyste, rycerskie i do innych celów przeznaczone ręce polskie, kalać się nie powinny”. Z. L. S. „Historja dwóch lat 1861- 1862″, t. IV. str. 89).
Daję to wszystkim moim Rodakom i Braciom w Wierze Chrystusowej pod rozwagę.